-->
Nie pomylę się też
chyba, jeśli powiem, że rozmowa toczyła się na temat „pachołków
Moskwy" i przewidy-wań co do daty „trzeciej wojny". Ale
psie glosy nie idą w niebiosy. Pragnęliśmy nie zwracać uwagi ani
na „psie głosy", ani na nasze domysły,' pragnęliśmy
zaszczepić w sobie nowe siły i zajęliśmy się „lustracją"
miasta. Bramy domów szerokie — dla wjazdu fur; w głębi za domami
stodoły... Och, jakim trudnym czło-wiekiem jest
pólmieszczanin-półchłop... To typ uro-dzonego handlarza, bez
koncesji. Boki rynku zbiegające się przy ulicy Kolejowej gęsto
wypalone ogniem ostatniej bitwy. Ponuro patrzą oczo-doły okien bez
futryn. Trzeba odbudowywać, trzeba n;obili-zować. A tu w zaułkach
roi się od gestykulują-cych grupek. Do tego tła świetnie
pasowałby hulający Ogień. Bramę przy budynku „Landwirtschaftliche
Handelsg enossenschaft" * obsiedli spekulanci i różnego
kalibru rabusie. Piją wódkę Namyślają się, co można jeszcze
wynieść ze składów? Nagle nawinął im się przed załzawione od
opilstwa oczy zaczytany w „Gło-sie Pracy" mężczyzna
wyglądający na robotnika.
Landwirtschaftliche
Handelgenossenschaft (niem.) — hitlerowska placówka handlowa, do
której chłopi byli zmuszani odstawiać kontyngenty płodów
rolnych, tucznika i na-biału.«
W kosmatej kurtce, w
spodniach wpuszczonych w gu-mowe buty, w wymiętej narciarce na
głowie. Przysta-wał i łokcie jego odchylały się, widocznie
przesuwał palce z wiersza na wiersz. — Te, coś takiego mądrego
znalazł? — zaczepili go. Przeczytajcie — odburknął. -- Jak to
taki, zhardział — poskarżyła się półgło-sem gruba baba, w
dziesięciu spódnicach, do beczułki pcdobna. Poskarżyła się
takiej samej czerwonej, roz-lanej na twarzy kobiecie.