wtorek, 29 października 2013

Z niemieckiego


Nie pomylę się też chyba, jeśli powiem, że rozmowa toczyła się na temat „pachołków Moskwy" i przewidy-wań co do daty „trzeciej wojny". Ale psie glosy nie idą w niebiosy. Pragnęliśmy nie zwracać uwagi ani na „psie głosy", ani na nasze domysły,' pragnęliśmy zaszczepić w sobie nowe siły i zajęliśmy się „lustracją" miasta. Bramy domów szerokie — dla wjazdu fur; w głębi za domami stodoły... Och, jakim trudnym czło-wiekiem jest pólmieszczanin-półchłop... To typ uro-dzonego handlarza, bez koncesji. Boki rynku zbiegające się przy ulicy Kolejowej gęsto wypalone ogniem ostatniej bitwy. Ponuro patrzą oczo-doły okien bez futryn. Trzeba odbudowywać, trzeba n;obili-zować. A tu w zaułkach roi się od gestykulują-cych grupek. Do tego tła świetnie pasowałby hulający Ogień. Bramę przy budynku „Landwirtschaftliche Handelsg enossenschaft" * obsiedli spekulanci i różnego kalibru rabusie. Piją wódkę Namyślają się, co można jeszcze wynieść ze składów? Nagle nawinął im się przed załzawione od opilstwa oczy zaczytany w „Gło-sie Pracy" mężczyzna wyglądający na robotnika.
Landwirtschaftliche Handelgenossenschaft  — hitlerowska placówka handlowa, do której chłopi byli zmuszani odstawiać kontyngenty płodów rolnych, tucznika i na-biału.«
W kosmatej kurtce, w spodniach wpuszczonych w gu-mowe buty, w wymiętej narciarce na głowie. Przysta-wał i łokcie jego odchylały się, widocznie przesuwał palce z wiersza na wiersz. — Te, coś takiego mądrego znalazł? — zaczepili go. Przeczytajcie — odburknął. -- Jak to taki, zhardział — poskarżyła się półgło-sem gruba baba, w dziesięciu spódnicach, do beczułki pcdobna. Poskarżyła się takiej samej czerwonej, roz-lanej na twarzy kobiecie.